Autor - Hanna Dzielińska
Położona przy ul. Drewnianej szkoła miała nadać tej zamieszkałej przez biedotę okolicy (tak tak, to było ponad 100 lat temu) odrobinę nadziei na lepszą przyszłość. Niedawno odnowiony gmach szkoły „Pod dobrą sową” wzniesiono z takim rozmachem, że imponuje po dziś dzień. Smukłe wieżyczki, starannie położona ceglana okładzina: z różnych perspektyw budynek prezentuje się, jak – bez mała – Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart, znana każdemu, kto śledził przygody Harry’ego Pottera. Zgadza się nawet… sowa – przecież to wykapana Hedwiga!
Aha, nie mogę nie wspomnieć, że od kilku lat szkoła ma nowego patrona. Jest nim Grupa Bojowa Krybar, której żołnierze walczyli tu w Powstaniu Warszawskim. Jak wówczas wyglądały te rejony, zobaczysz w filmie:
Ile razy odwiedziłeś ogród na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej? U mnie ta liczba przekracza pewnie tysiąc, ale jestem przypadkiem ekstremalnym: nie dość, że przewodnikiem (więc prowadzam tu każdą grupę) i wielbicielką książek (a gdzie znajdę ich więcej, jak tu), to jeszcze mam sentyment do tego miejsca. Powód? Kiedy zaczynałam studia dziennikarskie, zbiory przenosiły się właśnie ze starego gmachu, na kampusie UW, tutaj. Dlatego pamiętam ją jeszcze in statu nascendi, kiedy wszystko było jednym wielkim chaosem. Dziś zarówno świetliste wnętrze, jak i ogród na dachu to moje ukochane miejsca na Uniwersytecie Warszawskim.
Ogród to miejsce, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Chcesz beztrosko poleżeć na trawie? Proszę bardzo. Zrobić rodzinny piknik? Trawnik jest Twój. Sesja fotograficzna? Nie mogłeś trafić lepiej. Na górze poszczególne części ogrodu zakomponowane są… kolorystycznie: jest część złota, purpurowa i srebrna. Jest też winorośl. Rośnie na pergolach, które dostały imiona renesansowych kochanków. Na pewno uczyłeś się o nich w szkole: to Laura i Petrarka. Spod pokrytej roślinami kopuły możesz z góry spojrzeć na przestronne wnętrza biblioteki – ten widok też robi wrażenie!
Ogród na dachu to też doskonały punkt widokowy. Jeśli czasem masz poczucie zagubienia, spojrzenie na miasto z tej perspektywy pozwoli Ci uporządkować sobie w głowie topografię Warszawy.
PS. A jeśli marzy Ci się inne miejsce, pełne cudownych punktów widokowych, polecam wizytę w Lizbonie. Zobacz:
Dziś prawie nic już na to wskazuje, ale przez prawie cały XX wiek Powiśle było dzielnicą przemysłową. O robotnikach międzywojenna prasa miała zdanie ugruntowane. Pisząc o zamieszkałych przez nich kamienicach na szczycie skarpy (ul. Bartoszewicza) jeden z felietonistów wspominał:
Mieszkania tu są duże, czyste i schludne, o ile ojciec rodziny nie zalewa ustawicznie pały.
Wspomnieniem tych czasów są nazwy ulic: Fabryczna, Przemysłowa i plątanina rur przed biurowcem na rogu Topiel i Browarnej. Tam jeszcze dobrych kilkanaście lat temu działała firma znana każdemu warszawskiemu łasuchowi: Fabryka Czekolady Syrena (połączona z Wedlem), zbudowana na gruzach upaństwowionej fabryki Fuchsa.
Jaka to była skala? Wielka. Posłuchaj wspomnienia mojej czytelniczki, pani Lucyny, która została tu kierownikiem w 1987 roku:
Boże, tyle ludzi! Trzysta pięćdziesiąt osób, trzy działy produkcyjne, zagadnienia utrzymania ruchu i operacyjne, jeszcze technolog i laboratorium, magazyny, administracja, kierownicy i dział personalny.
I dalej:
Kiedy zaczęły się procesy prywatyzacyjne w Wedlu, współpracowaliśmy z Nestlé. Pamiętam, jak nas wizytowali w Syrenie. Chcieli nas zabrać do Szwajcarii i mówią: – Zobaczycie, jak u nas wygląda zakład. U nas był sanepid, kontrole i tak dalej, ale jednak daleko jeszcze było do standardów ze świata. Syrena to był stary zakład, zbudowany na kilku piętrach, surowce się woziło na górę, cukier się sypał piętrami takimi zsypami. Dużo tam było manufaktury, wiele do poprawienia. Więc jak ci Szwajcarzy mi powiedzieli: – Jak my was weźmiemy do naszego zakładu w Szwajcarii, to zobaczycie dopiero, jakie tam są standardy; u nas jest czyściej niż w szpitalu, to ja mówię: – Tu na Solcu jest szpital. Możecie tam pojechać i zobaczycie, że u nas też jest czyściej niż w szpitalu!
Największym zakładem przemysłowym była oczywiście Elektrownia Powiśle, która wróciła w ostatnich tygodniach w zupełnie nowej odsłonie. To kolejny pretekst, żeby się tu wybrać.
Ta budowa ciągnęła się niemiłosiernie. A może to po prostu wrażenie kogoś, kto na Powiślu spędza dużą część życia? Może być i tak. Ale to już przeszłość: dawna Elektrownia Powiśle, zwana też po prostu Elektrownią Miejską wróciła do życia.
Kiedy powstała w 1904 roku, prędko stała się jednym z głównych pracodawców okolicznej ludności. Mimo poważnych uszkodzeń, jakie odniosła w kampanii wrześniowej 1939, przez całą okupację dostarczała prąd mieszkańcom. Podczas powstania stoczono o nią prawdziwy bój – już wiesz, mówimy o oddziale Krybar wspomnianym też przy okazji szkoły.
Działała do lat 90. później stając się miejscem prawdziwych pielgrzymek miłośników architektury industrialnej oraz, generalnie, techniki. Mi, nie wiedzieć czemu, najbardziej wbił się w pamięć blaszany domeczek przyklejony do elewacji elektrowni. Ucieszyłam się jak dziecko widząc, że został zrekonstruowany. Z zewnątrz sprawiał wrażenie restauracji, na szczęście nie: zobacz sam.
Inwestor zadbał, by przypomnieć industrialną historię tego miejsca, efektownie zaaranżowane tablice i ustrojstwa znajdziesz w różnych częściach Elektrowni Powiśle. Zajrzyj też do łazienki na 1. piętrze, tam czeka Cię nie lada niespodzianka.
Troszeczkę wyżej, przy Oboźnej są pozostałości osobliwej, 11-bocznej budowli stojącej przy ulicy Oboźnej. Najlepiej widać je spod pobliskiej „Kafki”, popularnej wśród studentów i pracowników uczelni kawiarni.
Była to rotunda, która na początku poprzedniego stulecia jak magnes przyciągała widzów. Powód? Mieściła jedną z dwóch przedwojennych panoram, które poprzedziły nadejście ruchomych obrazów, czyli kina.
W polskich (zaborczych) warunkach panoramy miewały zwykle charakter patriotyczny (np. Panorama Racławicka), tu jednak było inaczej. Chodząc wokół, widzowie mogli oglądać panoramę Tatr autorstwa Jana Styki. Wzbogacono ją zapewne o trójwymiarową dekorację imitującą górskie stoki, a może i – tego nie wiemy, gdzie indziej było to popularne – efekty dźwiękowe. Zdeklasowane przez kino miejsce służyło po wojnie za pracownie i garaże Teatru Polskiego. Dziś tworzą trochę tajemniczy i bardzo malowniczy fragment Powiśla.
I na koniec kilka poleceń gastronomicznych:
Kontakt