Autor - Hanna Dzielińska
Zamek jaki jest, każdy widzi. Ale czy wiesz, że oprócz królewskich pokojów już od XVI wieku zbierała się tutaj szlachta na sejmy? Trwały one czasem dwa miesiące, czasem trzy, a czasem… cztery lata. A mieszkańcy Warszawy musieli w tym czasie z własnych funduszy utrzymywać i gościć posłów w swoich domach.
Jak możesz się domyślić, nie żywili do nich najcieplejszych uczuć. Najbardziej obrotni mieszczanie starali się o zwolnienie z tego obowiązku, a jeśli któremuś się udało, czym prędzej umieszczał taką informację na elewacji.
To tu, w Sali Senatorskiej, uchwalono Konstytucję 3 maja, a kiedy Polska odzyskała niepodległość, zamkowe wnętrza stały się siedzibą głowy państwa. Co jeszcze działo się tu ciekawego? Zobacz:
W Zamku Królewskim, a dokładniej – w zamkowej kaplicy, stoi urna z sercem Tadeusza Kościuszki. Przywódcę powstania 1794 umarł w Solurze, w Szwajcarii, ale jego ciało prędko trafiło na Wawel. Nie było w nim serca, które w testamencie Kościuszko zapisał córce przyjaciela rodziny, Emilii Zeltner. Ta zabierała je ze sobą do kolejnych domów.
Kiedy w Rapperswilu powstało Muzeum Narodowe Polskie, rozpoczęło ono starania o sprowadzenie serca generała. Dzięki poparciu m.in. słynnego kompozytora Giuseppe Verdiego cel został osiągnięty.
A gdy Polska odzyskała niepodległość, zaczęła zabiegi, by trafiło ono do ojczyzny. 26 października 1927 roku urna przyjechała do Warszawy i w uroczystym kondukcie przewieziono ją na Zamek Królewski. Tu trafiła do kaplicy prezydenta Mościckiego, nie była to jednak docelowa lokalizacja.
Przez ponad dekadę zastanawiano się, czy właściwszym miejscem nie będzie pobliska katedra Św. Jana, Muzeum Wojska Polskiego czy… Świątynia Opatrzności Bożej. Wciąż jeszcze wtedy, dodam, niewybudowana. Kolejna lata nie przynosiły zmiany. Dopiero wybuch wojny zmusił kustosza Jana Brokla do przeniesienia urny z sercem Tadeusza Kościuszki do katedralnego skarbca. Jak się później okazało, była to słuszna decyzja.
W 1945 roku wyciągnięto ją z ruin świątyni i przeniesiono do konkatedry czyli kościoła karmelitów (poseminaryjnego), na Krakowskim Przedmieściu. Do katedry wróciło na krótko po jej odbudowie, w 1960 roku. Trzy lata później przeniesiono je Muzeum Narodowego, a wreszcie do jego oddziału czyli Łazienek Królewskich. Z Pałacu Na Wodzie wyjechało dopiero w 1984 roku, by trafić do odbudowanego Zamku Królewskiego. Dziś urnę możesz zobaczyć w zamkowej kaplicy (obok Sali Canaletta).
Wydłużona bryła Biblioteki Królewskiej to jedyna zachowana część Zamku Królewskiego. A jednak trudno się cieszyć: to biblioteka, w której nie zagłębisz się w lekturze. Zamiast oprawnych w skórę ksiąg, przyrządów astronomicznych i meteorologicznych i globusów na co dzień panuje tu przejmująca pustka. Wyjątkiem są momenty takie, jak teraz – gdy w przestronnym wnętrzu odbywa się wystawa czasowa.
Zbiory Stanisława Augusta Poniatowskiego były jego kolekcją prywatną. Wśród niej, obok monet, medali, atlasów i obrazów znajdowało się blisko 20 tysięcy woluminów. Wygnany z kraju monarcha zabrał swój zbiór, a kilkanaście lat po jego śmierci zakupił go na potrzeby Liceum Krzemienieckiego Tadeusz Czacki.
Niestety, kiedy w po powstaniu listopadowym szkoła została zamknięta, zasoby biblioteki wywieziono do Kijowa. Tam stały się podstawą zbioru Imperatorskiego Uniwersytetu Kijowskiego św. Włodzimierza. Dziś stanisławowskie zbiory można zgłębiać właśnie tam.
A o Włochach na dworze króla Stasia i Polakach w Rzymie posłuchasz na spacerze międzymiastowym (klik).
Tego miejsca, zwiedzając Zamek Królewskim, raczej nie zobaczysz. Chyba, że zostaniesz… głową państwa. Tak tak, apartament księcia Stanisława bo o nim mowa, to miejsce zarezerwowane dla najbardziej znamienitych gości – tu odbywały się m.in. rozmowy polskich polityków z papieżem Janem Pawłem II.
Trzy pokoje, w południowym skrzydle zamku mają delikatną, rozedrganą rokokową dekorację, jakich próżno dziś szukać w całej Warszawie. Pierwotnie była ona ozdobą wnętrza innej rezydencji – pałacu Tarnowskich stojącego w miejscu dzisiejszego hotelu Bristol.
O tym, że Zamek Królewski wojny nie przetrwał, na pewno słyszałeś. Ale czy wiesz, że do dziś w kilku zamkowych wnętrzach (w tym jednym udostępnianym publiczności) widać ślady po materiałach wybuchowych, którymi zaminowano królewską posiadłość? Wątpię.
Ograbiony z dekoracji i zaminowany tysiącami ładunków Zamek Królewski trwał do września 1944 roku. Wówczas, zapewne między 8 a 13 września, został wysadzony w powietrze. Tę przybliżoną datę poznaliśmy zresztą stosunkowo niedawno, w ciągu ostatnich kilkunastu lat, konfrontując odnalezione meldunki i zdjęcie z radzieckich samolotów z odnalezionymi przez Zygmunta Walkowskiego, fotografa i wytrawnego specjalistę ds. interpretacji wojennych zdjęć Warszawy.
To właśnie on na początku XXI wieku w Archiwum Narodowym Stanów Zjednoczonych w College Park odnalazł wielki zbiór zdjęć lotniczych Luftwaffe z lat 1941-1945. Trafiły one do USA jako łup wojenny, odnaleziony w Berlinie.
Dziś wywiercone przez okupanta otwory możesz zobaczyć w ostatniej przed biblioteką sali na parterze (na prawo od wejścia).
Prawdziwym skarbem zamkowej kolekcji są dwa płótna Rembrandta van Rijn– „Dziewczyna w ramie obrazu” (znana też jako „Żydowska narzeczona”) i „Uczony przy pulpicie”. Ale nie zawsze można było je tutaj podziwiać.
Obrazy holenderskiego mistrza należały do Stanisława Augusta Poniatowskiego i za jego życia wisiały w Pałacu na Wodzie ( o którym możesz poczytać w kolejnym artykule). Po śmierci monarchy trafiły w ręce jego ukochanego bratanka, księcia Pepi, czyli Józefa Poniatowskiego, a później jego siostry. Ta sprzedała je Kazimierzowi Rzewuskiemu i płótna wyjechały z nim do Wiednia. Ostatecznie, drogą mariaży, trafiły do kolekcji Karola Lanckorońskiego, a potem trójki jego dzieci.
Na początku II wojny światowej gestapo zarekwirowało obrazy, ale gdy umilkły działa, rodzinie udało się je odzyskać. Żeby były bezpieczne, zdeponowano je… w sejfie bankowym, w Szwajcarii. Właścicielka obawiała się zapewne, że inaczej czeka je los efektownej ozdoby rządowych gmachów, lub co gorsza – prywatnych willi rządzących.
Historycy sztuki uważali obrazy za zaginione albo – co bardziej prawdopodobne – zniszczone podczas działań wojennych. Tymczasem one w szwajcarskim sejfie przeczekały okres PRL-u i jako dar Karoliny Lanckorońskiej wróciły do Polski w 1994 roku.
Drugą część swojej spuścizny arystokratka podarowała Zamkowi Królewskiemu na Wawelu.
Zaskoczony? Wcale się nie dziwię. Jeśli ciekawią Cię tajemnice królewskich rezydencji, zapraszam po artykuł o Łazienkach i drugi – o Wilanowie, a jeśli masz więcej czasu albo chęci, zawsze możesz wybrać się ze mną na prywatną wycieczkę po Warszawie. Czy jej tematem może być sam Zamek Królewski, Pałac Na Wyspie czy Pałac w Wilanowie? Nie widzę przeszkód.
A jeśli chciałbyś zobaczyć perły innego miejsca, gdzie bywali królowie, to zapraszam na spacer po Lublinie:
Kontakt