Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu

Powroty do Warszawy 1945

Imprezy, eventy, wycieczki, przewodnik po Warszawie . Hanka Warszawianka.
20 listopada 2023

Autor - Hanna Dzielińska

Pierwsze miesiące 1945 roku to dla warszawiaków czas tragiczny i radosny zarazem. Wreszcie mogli wrócić do stolicy, ale to, co zobaczyli, sprawiało, że pękało serce. Jak wyglądały pierwsze miesiące po wyzwoleniu? Wiemy o tym od tych, którzy zaryzykowali i zdecydowali się na budowanie nowego życia w ruinach dawnego miasta.

 

Ledwie cztery dni po tym, jak na gruzy lewego brzegu Wisły weszli radzieccy żołnierze, czytelnicy „Życia Warszawy” mogli przeczytać ogłoszenie:

Dziennikarze (publicyści, reporterzy, technicy) oraz osoby mające zdolności i zamiłowanie do pracy dziennikarskiej otrzymają zatrudnienie. Zgłoszenia Adm. „Życia Warszawy”. Grochowska 194.

 

Pustynia i cmentarz

 

To w dużej mierze dzięki tym, którzy zgłosili się wtedy do pracy mamy codzienne relacje z tych „pierwszych dni”. Wiemy o wyglądzie zrujnowanej stolicy i losach jej mieszkańców. Znamy relacje  powracających, którzy na własne oczy próbują przekonać się, czy to co mówią o Warszawie – że miasto nie istnieje, że tu nic nie ma – to prawda czy może okrutna propaganda. Niestety: było, jak mówili. Lewobrzeżnej Warszawy nie było. Zniszczenie Warszawy sięgnęło 84%.

 

Przeszłyśmy po lodzie, a potem szłyśmy przez pustynię zawaloną gruzem, blachą, potłuczonym szkłem, potłuczoną ceramiką jakimiś dziwnymi meblami i nie wiadomo czym. Gdzieś była rozkładająca się padlina konia, gdzieś były zwłoki człowieka… To było zupełnie niewyobrażalne – opowiadała Maria Nowicka.

 

Jeszcze bardziej wstrząsająco brzmi wspomnienie Janiny Broniewskiej.

 

Jadę wśród do cna wypalonych domów. Piękna. Wilcza. U wylotu bocznic zwały gruzów na parę metrów. Dalej perspektywy ruin, ruin, ruin. Na środku jezdni zwał gruzów. Wymijamy go łukiem.

Przyjaciele-warszawianie! Zrozumcie! Nie ma nic. Nie ma nic. Nie ma tu Waszej matki, nie ma żadnego dozorcy. Tu jest cmentarzysko. Tu jest śmierć. To nie Marszałkowska, Wspólna, Nowogrodzka. To jest najstraszniejszy sen.

 

Trzeba było wielkiej siły i artystycznej wrażliwości, żeby krwawiące miasto ocenić trochę inaczej. To perspektywa przedwojennego ilustratora, Jana Marcina Szancera.

 

Śnieg pokrył ruiny, wśród których przebito jedną wąską drogę. Było coś w księżycowym krajobrazie ruin przejmująco pięknego, bo nawet śmierć może stać się piękna i uszlachetnić formę cierpieniem bólu i konania.

[…] Wspinałem się po usypiska, usiłowałem odnaleźć znajome ulice, domy, choćby tabliczkę świadczącą o tym, co tu kiedyś stało. Zabłąkałem się na olbrzymim cmentarzysku i nagle zauważyłem żelazną rurę wystającą ze śniegu, z której dobywał się nikły dym.

 

Powracający najpierw kierowali się pod domowe adresy, z których zwykle niewiele pozostało. Zaraz potem nogi prowadziły ich tam, gdzie do wojny urzędował prezydent Rzeczpospolitej i gdzie jeszcze niedawno strzelały w niebo smukłe wieże staromiejskich kościołów. Czasem zresztą wyglądały one zupełnie inaczej, niż prezentują się dzisiaj. Najlepiej widać to na przykładzie katedry Św. Jana.

 

 

Ale i tu czekało ich rozczarowanie i przygnębienie. Oddajmy głos Irenie Exner, która zostawiła swoje wspomnienia w Archiwum Historii Mówionej.

 

Wybrałam się do centrum i na Stare Miasto. Wyglądało to zupełnie niesamowicie, nie było tam żadnego ruchu – wybrałam się sama i przez całe dwie czy  trzy godziny spaceru nie spotkałam żywej duszy. […] Próbowałam wejść głębiej, w kierunku rynku, ale tam były takie gruzy, że ścieżki szły na wysokości pierwszego piętra.

 

I jeszcze wspomnienie Józefa Sigalina, który wkrótce stanie się jedną z czołowych postaci dla odbudowy Warszawy. Widok, który wstrząsnął architektem, zapamiętał każdy, kto zaraz po tzw. wyzwoleniu dotarł na Stare Miasto.

 

Plac Zamkowy. Dookoła cisza. Pustynia. Kierowcę złapałem za rękę: uwaga, trup na drodze. Prawie wjechaliśmy w niego kołami. Zeskoczyłem. Zacząłem otrzepywać ze śniegu. Król Zygmunt. Leżał na wznak, oczy ku niebu. Zapłakałem.

 

Trudno się zatem dziwić, że decyzja Krajowej Rady Narodowej o odbudowie miasta i ustanowieniu jej ponownie stolicą niepodległego kraju cieszy i to nie tylko dawnych warszawiaków. To realna szansa na podniesienie miasta z niewyobrażalnego kataklizmu. Pod koniec stycznia powołane zostanie Biuro Organizacji Odbudowy Warszawy, wkrótce przekształcone w Biuro Odbudowy Stolicy.

 

 

Powróćmy jeszcze na chwilę do katedry. Jeden z nielicznych ocalałych fragmentów jej ścian staje się wielką tablicą ogłoszeniową: to tu, o tym, że przeżyli, informują bliskich powracający do miasta. Czasem zostawiają nowy adres, innym razem – czytelną dla wtajemniczonych wiadomość „Jesteśmy u cioci Reni”. Alternatywą są anonse w prasie, jak choćby ten, ze stycznia 1945 roku:

 

Zofię Kozłowską, lat 57, zamieszkałą Słupecka 11, oraz Tadeusza Hanczke, inżyniera mierniczego, lat 37 zam. Filtrowa 62, poszukuję Halina Hanczke-Świder.

 

Pokój z wyrokiem

 

Prawdziwymi zwycięzcami w tej życiowej loterii są ci, których mieszkania ocalały. Ale nawet oni często nie zdają sobie sprawy, że żyją – dosłownie – na tykającej bombie, czy precyzyjniej – na minach. Wprawdzie do rozminowywania już w styczniu władze zatrudniają cztery tysiące wojskowych, ale ta praca prowadzona przez Wojsko Polskie potrwa miesiącami i nie byłaby możliwa, gdyby nie włączyli się do niej cywile.

 

Bezpieczne, sprawdzone lub rozminowane domy zostają wyraźnie oznaczone. Niektóre napisy „min niet”, „min nie znaleziono” – jak choćby ten, na Narbutta – zachowały się do dziś.

 

 

Znalezienie całego mieszkania graniczyło z cudem. Nic więc dziwnego, że każdy zdany do zamieszkania pokój wprawiał znalazcę w euforię, choć czasem bywało też groźnie. Tak wspominał to Tadeusz Lipszyc:

 

Znałem ludzi, którzy mieszkali na drugim piętrze, tylko klatki schodowej nie było – ale to drobiazg… Z kawałków desek pozbijali drabiny i zamieszkali tam z dziećmi. Parter był zrujnowany, a na górze było mieszkanie w jako takim stanie, wystarczyło tylko zamurować jedną ścianę zewnętrzną, bo inaczej, kto by się za daleko wychylił, to by spadł dwa piętra niżej. Musieli tu i ówdzie oszklić, ściany pozalepiać i tak mieszkali dwa lata.

 

Trafiały się też warunki całkiem przyzwoite, aczkolwiek z uciążliwymi mankamentami. Taki lokal przy Wilczej zapamiętała Irena Rudowska.

 

Najsmutniejszym miejscem w tym mieszkaniu była łazienka. Miała uszkodzony dach i były wielkie trudności z naprawieniem tych szkód. Najgorsze były momenty, kiedy padał deszcz i trzeba było z tej łazienki skorzystać. Największa dziura była nad miejscem, gdzie każdy znasz chce zawsze być sam i wtenczas trzeba było siedzieć w tym miejscu pod wielkim parasolem.

 

Cóż robić – wobec napływu upartych mieszkańców życie prędko nabrało rumieńców. Jeszcze w styczniu przy Marszałkowskiej uruchomiono pierwszą herbaciarnię, niebawem nikogo już nie dziwił widok fryzjera czy sklepu mydlarskiego, w którym skądinąd można było kupić – dosłownie – mydło i powidło.

 

 

Były w tym budzącym się do życia mieście obok patosu elementy humoru przyrodzonego Warszawie. Tuż przy napisie „Uwaga miny” drugi „Za rogiem prawdziwa kawa”. I rzeczywiście, jegomość z podniesionym kołnierzem przytupuje koło skrzynki po amunicji, na której ustawił prymus i garnek z tajemniczym płynem, przypominającym bardziej barszcz niż kawę. Dalej już większa kuchnia i napis „Pyzy warszawskie”. To hasło brzmi zwycięsko. – tak te dni zapamiętał wspomniany już Jan Marcin Szancer.

 

Władze szybko „stanęły na wysokości zadania” i wróciły do wydawania rozporządzeń, które w tych warunkach brzmiały… zobacz sam:

 

Polskie władze skarbowe powracają do ustawodawstwa przedwojennego i wzywają do punktualnego wpłacania podatków bieżących i uiszczania zaległości. Ulg wojennych w płaceniu podatków nie ma.

 

Kilka stron dalej swoje życie zawodowe próbował przywrócić prawnik. W ogłoszeniu w „Życiu Warszawy” z początku lutego czytamy:

 

Adwokat kupi togę, kodeksy cywilne, wypożyczy maszyny do pisania”. Wileńska 27.

 

 

 

Tu się tworzy historia

 

O tym, że kariera w zawodzie to w powracającym do życia mieście duże wyzwanie, wiedzieli nawet… zagraniczni dyplomaci. Z uwagi na rozmiar zniszczeń, które ominęły kwartał rozpięty między Marszałkowską, alejami Jerozolimskimi, Emilii Plater i Koszykową, „skoszarowano” ich w hotelu Polonia. Konsekwencje były łatwe do przewidzenia: ponieważ nie wszystkie pokoje były wyposażone w łazienki, czasem sprawy wagi międzynarodowej rozwiązywano w… kolejce do prysznica.

 

Natomiast po wyjściu „z biura” przed oczyma ambasadorów roztaczał się zupełnie inny świat. Tak wspominał go Jerzy Timoszewicz:

 

[…] przed hotelem Polonia stali, w ogromnej obfitości, handlarze amerykańskimi papierosami. Wtedy też pierwszy raz w Polsce pojawiła się kawa rozpuszczalna. Wojskowe paczki, których pozostało Amerykanom bardzo dużo, też były przedmiotem handlu – jako całość, to były trzy racje: śniadanie, obiad i kolacja. Oczywiście wszystko skondensowane, łącznie z jajecznicą. No i wspaniała czekolada i solone orzeszki…

 

Miłe wspomnienie pryska, jeśli wiemy, jak wyglądał krajobraz dokładnie na wprost hotelu Polonia, w miejscu oddanego do użytku w 1939 i zburzonego pięć lat później Dworca Głównego. W dzisiejszych okolicach „patelni” przy stacji metra Centrum unosiły się miliony much. Powód? Przez dziurę w sklepieniu wsypywano gnijące odpadki, śmieci, a na dnie tunelu leżały rozkładające się zwłoki konia.

 

 

Bliskich groby bezimienne

 

Ale prawdziwym – i to z każdym tygodniem bardziej palącym – problemem były zwłoki ludzkie. Prowizoryczne groby zajmowały przecież każdy przedwojenny skwerek, podwórka domów, miejsce po chodnikach (płyt chodnikowych dawno nie było, bo posłużyły za barykady w Powstaniu). Pierwsze ekshumacje – jeszcze na wpół legalne, niezgłaszane żadnym służbom sanitarnym – przeprowadzali na własną rękę powstańcy, pragnący przenieść zabitych towarzyszy broni do kwater swoich oddziałów. Z czasem, kiedy zaczęło się robić cieplej, po Warszawie zaczął rozchodzić się upiorny fetor rozkładających się ciał.

 

Władze zarządziły obowiązkowe szczepienia przeciwko durowi, a powtarzane w prasie ogłoszenia informowały o dobrze płatnej pracy przy ekshumacjach. Wymagania? Własna łopata i mocne nerwy. Kombinezony, maski i szczypce rozdawano na miejscu. Na apel odpowiedziały głównie kobiety.

 

Prace w dziesiątkach miejsc w Warszawie trwały kilkanaście miesięcy, choć jeszcze dobrych kilka lat później gdzieniegdzie odnajdywano ciała mieszkańców z czasów wojny.

 

Takie upiorne znalezisko miała też na koncie córka pisarza, Monika Żeromska. W kwietniu 1945 z brygadą złożoną z 49 kobiet „wszystkie fest warszawskie baby” – jak je opisywano, trzech robotników i majstra wydobyła ona z gruzów kamienicy przy Rynku Starego Miasta 11 (południowa pierzeja, patrz niżej) swoje futro z łapek renifera, poduszkę, cukiernicę babci oraz, co ważniejsze, korespondencję ojca m.in. z Henrykiem Sienkiewiczem i Marią Skłodowską-Curie. Znalazły się też rękopisy m.in. „Popiołów” i „Wiatru od morza”. Żeby dostać się do skarbów, trzeba było „tylko” odsunąć z drogi ciało przysypanego człowieka.

 

 

Tymczasem planowana odbudowa miasta wiązała się z koniecznością usunięcia zwałów gruzu, ciał, ale też zakwaterowaniem projektantów, inżynierów, kadry technicznej oraz architektów. Tu z pomocą przyszli Finowie, którzy mieli do spłacenia reparacje wojenne Związkowi Radzieckiemu o wartości 300 milionów dolarów. Ich część spłacili w składanych drewnianych domkach, które przyjechały na Dworzec Gdański w marcu 1945 roku.

 

 

Razem z kolejnymi transportami miało być ich w sumie pięćset. Po długich poszukiwaniach miejsca, zdecydowano się rozlokować je na Ujazdowie (w miejscu rozbieranych pawilonów szpitala), pod skarpą na wysokości dzisiejszego Osiedla Szwoleżerów oraz na polu Mokotowskim (okolice ulicy Leszowej). Wśród pracowników fabryki w fińskim Kemi, skąd pochodziły domki, był ojciec późniejszego ambasadora w Polsce. Kiedy kilkanaście lat temu domki fińskie na Jazdowie były zagrożone zniszczeniem, w ich obronę włączył się – tłumacząc to rodzinną historią – fiński dyplomata.

 

Cel: normalność

 

Z każdym kolejnym miesiącem ton ogłoszeń prasowych lekko ewoluował, dobrze oddając zmieniający się klimat życia w odradzającym się mieście. Oto dwa ogłoszenia z czerwca 1945 roku:

 

  • Zaginął pies (erdal terier) wabi się Niedola. Odprowadzić za nagrodą: Wileńska 11 m.22.

 

  • Wszystko co mi zostało to ta brunatna suczka owczarka z obrożą. Zaginęła między Polną a Mokotowską. Serdecznie proszę o zwrot. Nagroda. Mokotowska 57.

 

I choć optymizmu, zapału i energii nie brakowało ani mieszkańcom tamtej Warszawy, ani tym, którzy podnosili ją z ruin, widok jeszcze długo był przygnębiający. Warszawa 1945 straszyła pustymi oczodołami okiem i morzem gruzów. Jeszcze półtora roku później tak plan zdjęciowy „Zakazanych piosenek” wspominała jego gwiazda, Danuta Szaflarska:

 

Czasem wozili nas – takim wojskowym gazikiem – do Wilanowa, żeby od tych ruin odpocząć. Tam, pod pałacem, można było siąść na ławeczce, posłuchać ptaków.

 

Ale o duchu miasta bodaj najlepiej świadczy wystawa otwarta 3 maja 1945 roku w Muzeum Narodowym, zatytułowana znamiennie „Warszawa oskarża”. Znalazły się na niej świeżo odzyskane z rąk niemieckich dzieła sztuki, a przejmująca, surowa aranżacja zrobiła wrażenie nie tylko na tych, którzy wcześniej bywali tu na „pokojowych” ekspozycjach. Jej siłę – może bardziej niż gruzy Warszawy – docenił m.in. naczelny dowódca wojsk alianckich generał Dwight Eisenhower, a rozmowa z dyrektorem Stanisławem Lorentzem (zapisana we wspomnieniach tego ostatniego) przeszła do legendy.

 

„Wody jeszcze nie macie w Warszawie”?

„Nie” – odpowiedziałem.

„Elektryczności”?

„Nie ma”.

„Wyżywienie”?

„Bardzo skromne, najniezbędniejsze”.

„I wy w mieście, które leży w ruinie, w którym brak wszystkiego, odbudowujecie Muzeum, organizujecie wystawę”?

„Taka jest nasza historia”, odpowiedziałem.

 

I z tą konkluzją Cię zostawiam.

 

 

Artykuł ilustrowany jest zdjęciami z Narodowego Archiwum Cyfrowego, przy jego przygotowywaniu korzystałam też ze zbiorów archiwum historii mówionej opracowany przez Dom Spotkań z Historią i ośrodek Karta.

 

Jeśli interesuje Cię temat stolicy i losów warszawiaków po 17 stycznia 1945, możesz sięgnąć po:

 

  • Z Archiwum Historii Mówionej: „Powroty Warszawa 1945-46”
  • „Warszawa lata 40”, z serii Foto-Retro
  • „1945. Wojna i pokój” Magdaleny Grzebałkowskiej
  • „Sztuka i krew 1939-1945” Roberta Jarockiego
  • „Ruiny Warszawy”

 

 

 

 

 

 

 

Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu
Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu. Hanka Warszawianka
Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu. Hanka Warszawianka
Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu. Hanka Warszawianka
Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu. Hanka Warszawianka
Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu. Hanka Warszawianka
Eventy firmowe i niezapomniane imprezy w unikatowym wydaniu. Hanka Warszawianka

Kontakt