Autor - Hanna Dzielińska
Szukasz książki na długi weekend? Dobrze trafiłeś, zwłaszcza, jeśli interesujesz się Warszawą. W dzisiejszym artykule znajdziesz pozycje, które dopiero co trafiły na księgarskie półki, ale i takie, które – choć wydane ponad rok temu – mogły Ci umknąć. Jedno jest pewne: dostarczą Ci nie tylko materiału na rozmowy z przyjaciółmi, ale i prawdziwie wiosennej radości.
Byli sobie raz
Tadeusza Konwickiego, a raczej jego twórczość, poznałam na etapie liceum, co nie znaczy, że na lekcjach polskiego. Wprawdzie „Małą apokalipsę” omawialiśmy już w pierwszej klasie, kiedy tematem lektur była wolność, ale od przez kolejne lata znacznie częściej zajmowaliśmy się literaturą zagraniczną niż rodzimą.
Mi wpadł wówczas w ręce „Nowy Świat i okolice” i sprawa stała się jasna: w szkole czytamy Manna i Huysmansa, a po godzinach – najbardziej warszawskiego Wilnianina?. Spodobało mi się nie tylko odkrywanie podskórnego życia miasta, ale i ironia Tadeusza Konwickiego.
Wiele lat później, kiedy zostałam przewodnikiem, spotykałam pisarza na jego stałym trakcie spacerowym – między kawiarnią Bliklego a Czytelnikiem i puchłam z dumy kiedy, widocznie skrępowany, odpowiadał na pozdrowienie fanki. Dziś trochę to sobie wyrzucam, ale tylko trochę.
Na tej planetce ciekawie jest
Wszystkie te wspomnienia wróciły do mnie, kiedy z redakcji Znaku przyszła informacja o tym, że 24 maja wyjdzie książka „Byli sobie raz” autorstwa córki pisarza, Marii Konwickiej. Na przesyłkę czekałam jak na szpilkach, licząc na to, że – mimo trzydziestu lat na emigracji – córce udało się zatrzymać na kartach książki urok i poczucie humoru ojca. Czy tak się stało?
Mówiono, że z wyglądu przypominam premiera Cyrankiewicza, ze względu na surowość spojrzenia, zacięte usta i brak włosów – do drugiego roku życia byłam zupełnie łysa. Na zdjęciach z mamą, siedząc jej na kolanach, wyglądam od niej dużo poważniej. Mama – dziewczęca i krucha, jak Madonna z dzieciątkiem, a ja z twarzą starego faceta, jak na średniowiecznych obrazach.
Pełna zaskakujących, często zabawnych zdjęć i dokumentów książka to efekt porządkowania przez Marię Konwicką rodzinnego archiwum w mieszkaniu przy Górskiego. Mieszkaniu, które szczęśliwie zostało kupione przez Instytut Książki i ma się stać rezydencją dla odwiedzających Warszawę tłumaczy.
Dużą radość sprawiło mi niepozorne zdjęcie, na którym widać Tadeusza Konwickiego na pustym placu Piłsudskiego. Właśnie tam spotkałam go pewnego dnia, kiedy oprowadzałam grupę licealistów. Nie mogłam sobie darować i zasugerowałam, żeby dyskretnie (o ile można mówić o dyskrecji na pustym placu) spojrzeli na legendarnego pisarza. Niewielu skojarzyło wprawdzie postać z nazwiskiem, ale wierzę, że dzisiaj z dumą wspominają to niespodziewane spotkanie.
Lektura „Byli sobie raz” (tytuł jest nawiązaniem do pierwszego filmu wuja, Jana Lenicy) to prawdziwa gratka dla każdego, kto lubi obracać się w dobrym towarzystwie. To podróż przez historię uzdolnionej plastycznie rodziny Leniców (reprezentowanej przez matkę autorki oraz powracających na kartach książki wuja i dziadka), Stanisława Dygata, Henryka Tomaszewskiego, Witolda Gombrowicza, Elżbiety Czyżewskiej, Edwarda („Dudka”) Dziewońskiego i kresowej rodziny Konwickich.
Autorka przez lata hobbystycznie zajmowała się badaniem duchowości i takie refleksje również w książce znajdziemy. Ale na pierwszy plan wybijają się anegdoty, dzięki którym pisarz, w ostatnim okresie życia „na tej planetce” (jak lubił mawiać) postrzegany jako melancholijny przypomina nam się jako pełen radości życia, werwy i niecierpliwości.
Z wdzięczności za paszport zaraz po powrocie do Nowego Jorku zabrałam się do wysyłania paczek żywnościowych dla kota Iwana […]. Nie wiedziałam, że Iwan był już sławny i że przez okres stanu wojennego dostawał paczki z całego świata. Rodzice z zazdrością je otwierali, bo nikomu nie przyszło do głowy, że pisarz z rodziną też wtedy nie miał co jeść. Wszystko przez ten tekst: Mój kot Iwan, który ozdobił swoją obecnością Kalendarz i klepsydrę siedzi sobie na parapecie okiennym i patrzy na ulicę Górskiego wypełnioną doszczętnie samochodami. Patrzy na ten beznadziejny ruch blaszanych puszek, co nas trują spalinami, patrzy i nic nie mówi. Obraca tylko wokół osi poszczególne ucho, kiedy słyszy nasze głosy z głębi mieszkania. „Wania – powiadam – Wania, nie ma nic do jedzenia, skończyły się konserwy, rybek nie można dostać. Słyszysz? Iwan przekręca kosmate ucho, żeby nie uronić mego słowa, ale nie odwraca głowy. Koty mają też swój honor. Koty przede wszystkim mają honor.
„Byli sobie raz” warto przeczytać, zaręczam, nie tylko po to, żeby dowiedzieć się, czemu autor „Zwierzoczłekoupiora” donaszał buty po Gustawie Holoubku; dlaczego gdyby mógł, zjadałby śniadanie na kolację i ile samolotów musiał zobaczyć, nim wrócił do domu.
Chociaż dzięki takim ciekawostkom, jakkolwiek trywialne by one nie były, może Tadeusza Konwickiego dostrzegą też ci, których inaczej „wielki człowiek” odstraszyłby już na starcie.
Maria Konwicka: Byli sobie raz, Znak, 2019
To książka, która powstała – jak się wydaje – na zamówienie właściciela kina Helios, nie tak dawno otwartego w jednym z centrów handlowych i reklamującego się wieloma nowinkami. Nie umniejsza to treściowych walorów publikacji, choć oczywistym jest, że pewne jej części mogą wydawać się znajome. I słusznie: wieloletni autor, a dziś współpracownik „Gazety Stołecznej” Jerzy S. Majewski napisał tyle tekstów o mieście, że niekiedy wystarczyła lekka adaptacja i ze starego artykułu powstała prawie nowa treść.
Pierwszych osiemdziesiąt stron to historia stołecznej kinematografii w pigułce. Jak zawsze ze swadą autor przybliża różne aspekty świata miłośników srebrnego ekranu.
Na brud w kinach zwracano też uwagę w popularnej rubryce popołudniówki „Express Wieczorny” – „Spacerkiem po Warszawie”. Efekty bywały komiczne, gdy mysz przebiegała pomiędzy nogami jakiejś wrażliwej amatorki filmu. Seans zakłócany był przeraźliwym krzykiem, złorzeczeniem oraz towarzyszącymi mu głośnymi śmiechami i niewybrednymi komentarzami męskiej, młodocianej publiczności.
Dalej możemy zapoznać się z konkretnymi przybytkami X Muzy, uporządkowanymi chronologicznie oraz alfabetycznie. Obok tak znanych (mam nadzieję?) nazw, jak „Colosseum” „Napoleon” i „Femina” na kartach książki pojawia się „Fama”, „Mucha” czy „Stella”. Całość wzbogacona zdjęciami, z których duża część jest w zasobie publicznym, więc zapewne nie raz je widziałeś.
Jeśli przez lata nurtowało Cię, kogo upamiętniono w nazwie sali „Gerard” w kinie Muranów albo kto zarządzał kinem „Moralność”, powinieneś przeczytać „Historię warszawskich kin”.
Jerzy S. Majewski: Historia warszawskich kin, Wydawnictwo Agora, 2019
O tej książce usłyszałam od autora na kilka miesięcy przed jej publikacją, w okolicznościach dość nieformalnych. Być może dlatego z miejsca wyobraziłam sobie beletryzowaną biografię słynnego warszawskiego szewca, popularyzującą postać ze stojącego na Podwalu pomnika.
Tymczasem „Konspiracja wyobraźni” to książka stricte naukowa. Autor, od niedawna legitymujący się tytułem doktora habilitowanego, to badacz literatury z krwi i kości. Postać Jana Kilińskiego – szerokiej publiczności znanego jako przywódca warszawskiej części insurekcji 1794 roku – dzięki badaniom naukowca zyskuje całkiem nowy wymiar.
Jego pamiętniki to, jak dowodzi Jacek Głażewski, coś więcej niż zapis historycznych wydarzeń, w których Kiliński odegrał niepoślednią rolę. Dzięki wyobraźni szewca to kawał literatury i właśnie tak, interdyscyplinarnie autor rozprawy ją rozpatruje.
O tym, że pamiętnik wyszedł spod pióra rzemieślnika zdecydowało – jak się zdaje – uwięzienie w twierdzy Pietropawłowskiej w Petersburgu. Rewolucjonista trafił tam z Julianem Ursynem Niemcewiczem, który miał go namówić na spisanie wspomnień. Później sam pisał o nich tak:
Od Cezara aż do dni dzisiejszych tylu wodzów, statystów, literatów, panienek nawet pisało pamiętniki swoje, nigdym jednak nie słyszał o pamiętnikach przez szewca pisanych; darował mi je Kiliński, później odwdzięczyłem mu się za nie, niedostatecznie może. Szczerością, naturalną prostotą, wiernym obrazem obyczajów rzemieślniczej klasy ludzi nieocenioną miały te pamiętniki ważność.
Pamiętniki prędko – jeszcze w XIX wieku – stały się wygodnym narzędziem służącym pokrzepieniu i zachęcie do walki. Czy dzisiaj, jeśli zawodowo nie zajmujemy się walką, literaturą albo historią, możemy dowiedzieć się z nich czegoś frapującego? Jeśli potraktujemy tę lekturę trochę tak, jak opisał ją wyżej założyciel Ursynowa (J.U. Niemcewicz), to jak najbardziej. Może nie zawsze będzie łatwo, ale nie taki jest cel naukowych rozważań o tym najbardziej walecznym ze wszystkich szewców.
Jacek Głażewski: Konspiracja wyobraźni. Studium o pamiętnikach Jana Kilińskiego, Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, 2017
I na koniec pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce poznać klimat międzywojennej stolicy z pierwszej ręki. Spisane opowieści są podzielone na części układające się od najmłodszych do późniejszych wspomnień bohaterów . To nic innego jak zapis rozmów nagrywanych przez pracowników Domu Spotkań z Historią w ramach Archiwum Historii Mówionej.
I to jakich rozmów! O swojej historii mówią zarówno ci, których wychowywały zastępy nianiek i bon, jak i ci, których rodzina przeprowadziła się ze wsi i latami mieszkała w drewniakach biedoty na Powiślu. Zresztą posłuchaj sam:
Jak rodzice przeprowadzili się do Warszawy, to i reszta rodziny zaczęła tu zjeżdżać. Jeden brat mamy zamieszkał na Grochowie, drugi na Topiel, zaraz przy fabryce czekolady Fuschsa. Takie zapachy stamtąd leciały… Dzieci wystawały tam i chłonęły. Raz jeden drugiemu powiedział, że u Fuchsa to i klamka jest słodka – w mróz. On polizał i zeszła mu cała skóra z języka.
Janina Pezak, ur. 1928
Musieliśmy jeździć na sankach, ale nie po ulicy, tylko na Agrykoli, gdzie był to saneczkowy. Byłam jeszcze malutka, gdy ojciec spuszczał mnie z góry na sankach, mówiąc: – Sama jedź, dawaj sobie radę! To był taki tor, jakie teraz można zobaczyć podczas zawodów saneczkarskich. Na samej górze była lodowa rynna, po której się zjeżdżało. Trzeba było spiąć się w sobie, żeby się nie bać.Poza tym ojciec potrafił chodzić na rękach po schodach, więc tego samego wymagał od nas. Ja nigdy w życiu nie zrobiłam na rękach więcej niż trzy kroki, ale stałam dobrze. Ojciec nie brał pod uwagę tego, że jestem dziewczynką. Musiałam umieć zrobić to samiuteńko co mój brat.
Zofia Schuch-Nikiel, 1916-2012
Razem z wychowankami elitarnej żeńskiej szkoły zagłębiamy się – nielegalnie – w długie podziemne korytarze, wchodzimy do zakładu krawieckiego, gdzie bywają przedstawicielki bogatej socjety, a czasami podglądamy… łapanie niesfornych gołębi, które za swoje skandaliczne zachowanie trafią na stół! Podtytuł „Dwudziestolecie międzywojenne” daje nadzieję, że z liczącej sześć tysięcy relacji biograficznych utkane zostaną kolejne części.
Wielkim atutem publikacji są prywatne, wyciągnięte z rodzinnych archiwów zdjęcia – często są to kadry, jakich próżno szukać w publicznie dostępnych zbiorach. Jeśli chcesz przenieść się do lat 20. i 30., bez powtarzania komunałów o „Paryżu Północy” wyrobić sobie zdanie o Warszawie tamtych dni i zyskać potężną skarbnicę anegdot, obok tej książki nie możesz przejść obojętnie!
Opr. Magda Szymańska: Warszawa zapamiętana. Dwudziestolecie międzywojenne, Dom Spotkań z Historią, 2018
A kiedy po majówce wrócisz do Warszawy, będę miała dla Ciebie jeszcze jedną literacką propozycję: 25 maja popołudniu wspólnie z Biblioteką Narodową zaproszę Cię na spacer śladami miejsc opisywanych przez Marka Nowakowskiego. Będzie on częścią kampanii „Licz się ze słowami”, którą możesz śledzić na stronie Biblioteki. Szczegóły – po najdłuższym weekendzie dekady?.
Kontakt