Autor - Hanna Dzielińska
Z tą książką mam duży problem. Z jednej strony nie mogłam oderwać się od czytania, z drugiej – nadziwić, jak beztrosko (czytaj: kompletnie nie szanując czytelnika) wydawnictwo podeszło do redakcji, a zwłaszcza korekty.
Architekt Tomasz Kuls wykonał świetną robotę. Książka „Gościniec albo krótkie opisanie Warszawy” z 1643 roku napisana przez królewskiego muzyka Adama Jarzębskiego uchodzi za pierwszy przewodnik po Warszawie. Tym cenniejszy, że pokazujący miasto sprzed Potopu, który obszedł się z nim brutalnie.
Teraz, dzięki wieloletniej pracy architekta możemy zobaczyć trójwymiarowych modeli 25 budowli stojących wówczas w Warszawie. Każdy przygotowany z drobiazgową starannością i otoczony miejskim sztafażem – nie są to więc wyabstrahowane z kontekstu budynki, a spory kawał miasta zamknięty w jednej publikacji.
Oprócz budowli, o których sporo się mówi, a i historykom, historykom sztuki czy varsavianistom są one dobrze znane – jak staromiejski ratusz czy …., mamy tu też rekonstrukcje dworu Jerzego Ossolińskiego czy dworu Jana Mikołaja Daniłowicza dziś znanego jako Dom Pod Królami. Frajda z ich zobaczenia „na żywo”, a na pewno w trójwymiarze, jest – przynajmniej dla mnie – ogromna.
Tym bardziej dziwi, jak niestarannie wydawnictwo obeszło się z dostarczonym przez architekta tekstem. Już na pierwszych stronach południowa pierzeja rynku Starego Miasta uporczywie określana jest mianem wschodniej, a na kolejnych zaczyna się kaskada błędów… ortograficznych. Od „pręgieża” począwszy, przez „rządnych władzy” aż po „króżganki” [nota bene to ostatnie poprawia mi nawet edytor Worda]. Wstyd i hańba, wydawnictwo „Skarpa warszawska”, czy może raczej warszafska?.
Wyd. Skarpa Warszawska
Jednym z patronów ubiegłego roku był właściciel najsłynniejszych w Polsce skarpetek czyli Leopold Tyrmand. Jak rozumiem, ta książka – jedna z kilku, traktujących o ekscentrycznym pisarzu, jakie wyszły w ostatnich miesiącach – jest właśnie częścią rocznicowych obchodów. Choć wydano ją w samej końcówce 2020. Mi to pasuje, bo łapie się w kategorii książki na styczeń.
Obszerne cytaty ze „Złego”, „Dziennika”, Życia towarzyskiego i uczuciowego” a czasem i mniejszych utworów np. „Hanki” stanowią punkt wyjścia do spaceru po Warszawie. W rozpoczynającej książkę legendzie autor proponuje cztery tropy: Warszawę „Złego”, szlak literacki, szlak hańby i szlak Tyrmanda jazzowego, ale w praktyce to rozróżnienie (zwłaszcza kolorystyczne) nie za dobrze się sprawdza. Podobnie jak koncepcja przewodnika (owszem, czytamy: po lewej stronie/skręć w prawo a zobaczysz) w połączeniu z bardzo szlachetną, materiałową okładką i twardą oprawą. Nie trzeba być Holmesem by zorientować się, że przy pierwszym deszczu albo nieuwadze przy popijaniu soku czy kawy podczas lektury „na mieście”, zniszczenia okładki będą nieodwracalne.
Niemniej zawartość książki jest ciekawa, zwłaszcza dla początkujących adeptów miasta czy wielbicieli PRL-u. Bardziej zaawansowani czytelnicy znajdą tu raczej ciekawe zdjęcia niż nowe informacje, ale takie repetytorium też czasem warto sobie zafundować.
Merytorycznie mam uwagę do jednego zdania: „W czasach świetności hotelu mieszkali w nim Maria Skłodowska-Curie, Pablo Picasso, Charles de Gaulle czy królowa Elżbieta II”. Pablo Picasso był w Warszawie w 1948 roku, czy to na pewno były czasy świetności hotelu? Śmiem wątpić. Z kolei goszczący w Polsce w latach 60. prezydent Francji według mojej wiedzy nocował nie w Bristolu, a w Wilanowie.
Nie taka zła. Przewodnik po Warszawie Leopolda Tyrmanda, Grzegorz Sołtysiak
Wyd. Muzeum Powstania Warszawskiego
O jednym z miejsc, w których toczy się akcja „Złego” posłuchasz tu:
A o Wielkim Nieobecnym możesz poczytać tu:
W dawnej Warszawie odźwiernych często nazywano „Szwajcarami” (sam zgadnij dlaczego?), ale był wyjątek i to w samym sercu miasta. Na rogu alej Jerozolimskich i Nowego Światu (tu gdzie znajduje się Empik, który stał się sławny bo szarży 11 listopada) stała kamienica należąca do arcybogatego kupca Wsiewołoda Istomina. Ten zatrudniał do tego… Chińczyka. Powód? Dorobił się na sprowadzaniu herbaty z Dalekiego Wschodu.
Wspominam Ci o tym, bo… w kategorii książki na styczeń powinno się umieścić coś ciepłego jak herbata:)? Nie do końca. Rzeczona kamienica pojawia się w książce „Tajemnica Iny” wydanej przez …. I możesz przeczytać, że „od nazwiska architekta kamienica nosiła imię Istomina”. To właściwie jedyny błąd, jakiego nie wyłapała redakcja, generalnie książkę z czystym sumieniem mogę Ci polecić (choć przyznam, że moją absolutną faworytką wśród tytułów Cezarego Harasimowicza pozostaje „Saga czyli filiżanka, której nie było”. Więcej znajdziesz o niej tutaj.
Również tutaj scenarzysta pokusił się o zaskakujący zabieg tzn. narrację z perspektywy osoby, która otrzymała rozkaz wykonania wyroku na gwieździe filmowej Inie Benicie, oskarżonej o kolaborację z okupantem. Razem z nim chodzimy po kinach, w których zaraz ma zostać wpuszczony gaz łzawiący („tylko świnie siedzą w kinie”); kulisach teatrów, których aktorzy czasem decydują się na podwójną grę, by donosić Podziemiu o niemieckich zamiarach, po wyszynkach i eleganckich lokalach, po Powiślu i Podwalu. Wydarzenia znane z Wielkiej Historii tu wplecione są udatnie w życie codzienne zwykłych mieszkańców miasta. Polecam.
Tajemnica Iny, Cezary Harasimowicz
Wydawnictwo Osnova
Bohater kolejnej książki jest jednym z moich ulubionych poetów, więc ostrzegam: nie będę obiektywna. Ale ponieważ w poprzednich recenzjach zawsze dokładałam łyżkę dziegciu, tu też jej nie pominę. … to opasłe tomiszcze w twardej oprawie. Słowem: nie da się go czytać w metrze czy na spacerze bo to po prostu nieporęczne. Z drugiej strony: czy książki na styczeń (taaki styczeń, lockdownowy), nie powinny być opasłe;)?
Natomiast co do treści: nie mam uwag. Wsiąkłam dokumentnie. Autor pisze gęsto i czuć, że wyszukiwanie choćby niezliczonych Kaftalów, którzy mogli (choć wcale nie musieli) być przodkami Jonasza Kofty, sprawia mu dużą frajdę. Ale radość miałam i ja, kiedy ….. ożywia nieobecne dziś lub prawie nieobecne w pamięci ulicę Sosnową czy szkołę handlową Rotwanda, opisuje fenomen wakacji w Otwocku czy parodie nowomowy i propagandy sukcesu.
Ot, przykładzik:
Niech żyje sojusz miasta z płcią
Nie usztywniaj się – usztywnienie jest wrogiem elastyczności
Uśmiechnij się – jutro będzie… za późno
Przez dobrych kilkaset stron zanurzamy się w poetycko-liryczno-pijacką atmosferę Warszawy Hybryd czy Kabaretu Autorów Pod Egidą. Wiedziałeś, że ten ostatni działał na Rutkowskiego 5 (dziś Chmielna), w podwórzu, w dawnym hotelu samobójców? Ja nie. Autor przekopał się przez setki artykułów, recenzji, wywiadów i stworzył wyśmienity portret nie tylko Jonasza Kofty, ale i czasów i miejsc, przez które przechodził. To opowieść o artystycznym rozdarciu stanu czasu wojennego, trudnych wyborach; charakterze, z którym nie wszyscy wytrzymywali, uzależnieniu.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie wypada czytać tej książki, jadąc metrem czy tramwajem. Co parę stron podśpiewuje się kolejne szlagiery, których teksty napisał Jonasz Kofta. „Trzeba marzyć”, „Wino samotnych”, „Być wszędzie”, „Popołudnie”, czy wreszcie „Śpiewać każdy może”.
Jonasz Kofta jest pochowany na Wojskowych Powązkach.
Jeśli kochasz dobrych poetów, zajrzyj też tutaj:
Jego portret, Piotr Derlatka
Wyd. Prószyński i S-ka
Kontakt