Jakie książki na jesień polecam? Tym razem – różnorodne, choć większość z nich łączy wspólna cecha: barwni bohaterowie. Będą to zatem pozycje biograficzne, czasem awanturnicze (lub jedno i drugie), rozliczeniowe (!), a także, wyjątkowo – kulinarne. A w tle – Galicja, Warszawa, Lwów i Gdańsk.

 

 

 

Katarzyna J. Kowalska: Polski El Greco

Iskry

 

Ta historia wracała do mnie z różnych stron. O odnalezionym w Kosowie Lackim obrazie „Ekstaza Św. Franciszka” autorstwa El Greca opowiadał mi znajomy, którego ciocia zaangażowana była w całą akcję, czytałam też na ten temat niejeden artykuł. I obiecywałam sobie, że podjadę do Siedlec (nie tak w końcu daleko), żeby na własne oczy zobaczyć obraz słynnego mistrza z Toledo. Wyjazdy nie dochodziły jednak do skutku, ale do czasu a pretekstem wcale nie było przygotowywanie tekstu „książki na jesień”.

 

 

Rok temu Muzeum Diecezjalne w Siedlcach zorganizowało wystawę, na którą w końcu dotarłam. Nie powiem, jej organizacja była, delikatnie rzecz mówiąc, słaba. Kolejka (tuż po otwarciu muzeum, choć w sobotę) ciągnęła się od wejścia aż po pierwsze piętro. A w niedużej salce logotypy sponsorów wystawy znacznie przekraczały rozmiarami króciuteńki tekst poświęcony słynnemu płótnu. I prawie słowa o zupełnie niebywałej historii odnalezienia dzieła i jego późniejszych losów. Słowem: klapa.

Ale kiedy wpadła mi w ręce książka reporterki Katarzyny J. Kowalskiej, bez wahania zdecydowałam się na lekturę. I wsiąkłam: autorka barwnie opowiada perypetie bohaterek, które dobrych kilkadziesiąt lat temu studiują historię sztuki. I jeżdżą na inwentaryzacje po wiejskich parafiach, dworach i pałacach. Nie powiem, zrobiło mi się ciepło na sercu, bo pewne sytuacje – kilka dekad później – były i moim udziałem. Nie musiałam wprawdzie – inaczej niż Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska – wiedzieć, który ksiądz współpracuje z władzami a który działa w opozycji, ani nie korzystałam z opatrzonych klauzulą „tajne” wojskowych map.  Ale już choćby wkupianie się w łaski zarządców obiektów czy powoływanie się na zbieranie materiałów do przewodnika – a i owszem,  zdarzyło się i mnie.

 

 

 

Nie chcę odbierać Ci radości śledzenia iście filmowych perypetii odkrytego przez studentki obrazu, poprzestańmy na tym, że książkę koniecznie polecam Twojej uwadze. Nie tyko w kategorii „książki na jesień”. Nawet jeśli dopiero dziś dowiedziałeś się, że mamy w Polsce płótno słynnego El Greca.

 

Katarzyna J. Kowalska: Polski El Greco, Iskry 2018

 

 

A swego rodzaju suplement – kilka ciekawych informacji o profesorze Bohdanie Marconim, który pomagał studentkom wydobyć obraz na światło dzienne – znajdziesz tutaj.

 

 

 

Mariusz Urbanek: Profesor Weigl i karmiciele wszy

Iskry

 

O tym, że „wszy karmił Banach” usłyszałam po raz pierwszy będąc w liceum. Te zaskakujące słowa padły z ust starej pani przewodnik, która grupę młodych polskich zapaleńców oprowadzała po cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. I musiały zrobić na mnie wrażenie, skoro tyle lat trzymam je w pamięci.

 

 

Później, kiedy w orbicie moich zainteresowań znaleźli się – nie wiem już, z jakiego powodu – słynni lwowscy matematycy, temat Instytutu Antytyfusowego Weigla co pewien czas powracał. I wreszcie mój ulubiony pisarz, Mariusz Urbanek, wydał w Iskrach książkę „Profesor Weigl i karmiciele wszy”. I choć pewien czas czekała na swoją kolej, kiedy się za nią zabrałam, czytałam dniami i nocami.

Okazało się, że oprócz naukowej kariery (i m.in. pasji do majsterkowania, która zaowocowała… skonstruowaniem mikroskopu) profesor Rudolf Weigl prowadzić niezwykle barwne życie osobiste i towarzyskie. Wśród zaskakujących informacji pojawia się m.in. taka, że był asem łucznictwa, biegając na golasa podczas wakacji wywołał obyczajowy skandal, zdarzało mu się zapominać, w którym warszawskim hotelu zatrzymał się na kongres i dopiero telefonowanie do recepcji różnych hoteli przyniosło odpowiedź na to pytanie itp.

To również wciągająca opowieść o świecie naukowców i ludzi nauki międzywojennego Lwowa. I przede wszystkim historia instytucji, w której do pracy dostać się nie było łatwo, choć praca nie była ani lekka, ani przyjemna, ani prestiżowa. Ale stanowiła polisę na życie podczas nocy okupacji: dlatego profesorowie różnych dyscyplin, aktorzy (m.in. Andrzej Szczepkowski), poeci (m.in. Zbigniew Herbert) zakładali na łydki klateczki, by własną krwią karmić wszy niezbędne do produkcji szczepionki. W książce roi się od surrealistycznych opisów intelektualnych debat, jakie zacne towarzystwo (podzielone wedle zasług i dyscyplin na osobne stoły) toczyło, nierzadko zapominając o obecności kłujących intruzów…

Jeśli lubisz opowieści o postaciach z krwi (sic) i kości albo chcesz zapewnić sobie worek smakowitych dykteryjek na temat dawnego Lwowa, powinieneś sięgnąć po tę pozycję. Spodoba Ci się.

 

Mariusz Urbanek: Profesor Weigl i karmiciele wszy, Iskry 2018

 

Niespodzianki od Hanki Warszawianki

 Cezary Łazarewicz: 1939. Wojna! Jaka wojna?

Czerwone i Czarne

 

 

Kurier Warszawski publikuje odpowiedź polskich pisarzy na ankietę: Jak sobie wyobrażasz Polskę i Warszawę za dwadzieścia lat – w roku 1959?

 

Kornel Makuszyński:

[…] Literatura używa nowej pisowni. […] Nazwy narodów i krajów pisze się wielką literą wtedy tylko, jeśli te kraje mają w Warszawie ambasadorów.

 

Franciszek Ossendowski:

[…] Wszystko się zmieniło w Warszawie, nadrzeczna fasada Zamku Królewskiego i plac przed nim z kolumną Zygmuntowską, jarzący się tysiącami ogni bulwar Gdański; wyniosły a tak długo od wzroku ludzkiego okryty pałac Ujazdowski; imponująca powagą swoją dzielnica Marszałka Piłsudskiego [LINK DO WYSTAW], rozległy teren wystawowy, panorama na Pragę z centrum miasta, poszerzone arterie śródmieścia, nowe, artystycznie zabudowane przedmieścia, ulice, place, stadiony, boiska w otoku zieleni i kwietników (…).

 

Światopełk Karpiński (list do przyjaciela z roku 1959(

Prosto z lotniska kazałem się zawieźć szoferowi w kierunku Starej Warszawy. Nie wsiadłem w metro i bardzo żałuję. Zachciało mi się choć przelotnie rzucić okiem na tę osławioną dzielnicę nowoczesną, gdzie nie ma kawiarni, a na ich miejscu są place sportowe, gdzie miast dancingów jest pełno czytelni i tylko kina powspominają czasy mojej młodości (…).

 

 

To wyimek ze stycznia. Cezary Łazarewicz (we współpracy z Ewą Winnicką) rekonstruuje rzeczywistość 1939 roku miesiącami, bazując na artykułach prasowych, pamiętnikach i wspomnieniach. Autorami tych ostatnich są zarówno zwykli ludzie, jak i politycy z pierwszych stron gazet: Józef Beck, Galeazzo Ciano, Joseph Goebbels. Dzięki temu uzyskujemy mozaikę wrażeń, opinii i relacji z różnych perspektyw postrzegających te same wydarzenia.

Oczywiście kluczowy jest tu dobór tekstów, zapewne bez trudu dałoby się zrobić kompilację innych treści i obraz jawiłby się dużo bardziej optymistycznie, ale jak dotąd nikt się o to nie pokusił. Z książki Cezarego Łazarewicza wyłania się obraz narastających niepokojów w Gdańsku, uspokajające i dodające otuchy wizyty polskich oficjeli m.in. w Wielkiej Brytanii, obietnice wsparcia i… mizerię, sprzeczne rozkazy oraz chaos decyzyjny w ministerstwach oraz poszczególnych formacjach wojskowych. Przy okazji skądinąd ludzkiego rysu nabiera choćby zmitologizowany później Stefan Grot-Rowecki.

Choć tytuł „1939. Wojna? Jaka wojna?” sugeruje, że Polacy nie przeczuwali, co się święci, z kart książki (czytaj: doboru cytatów) wcale jasno to nie wynika. I choć to niejedyna niekonsekwencja, choćby gwoli przestrogi książka warta jest przeczytania. Nie tylko w kategorii „książki na jesień”

 

Cezary Łazarewicz: 1939. Wojna! Jaka wojna?, Czerwone i Czarne 2019

 

 

 

Andrzej Sikorowski: W moim znaku Waga. Śpiewanie o sobie

Wydawnictwo Literackie

 

A teraz czas na wyznanie muzyczne (i jednocześnie polecenie kolejnej książki na jesień). Odkąd pamiętam, w mojej rodzinie słuchało się (a potem nuciło, cytowało i przerzucało frazami) Wojciecha Młynarskiego i Grupy Pod Budą. Przeplatanych innymi artystami  spod Wawelu: Piwnicą Pod Baranami i Markiem Grechutą.

Nic więc dziwnego, że kiedy Andrzej Sikorowski (teraz coraz częściej z córką) albo cała Grupa Pod Budą zjeżdża do Warszawy, jestem pierwsza do kupna biletów. Wywiadów z artystą słucham też podczas świątecznych przejazdów po Polsce, które od pewnego czasu uskuteczniam i zaliczam się do super-wiernych fanów zespołu.

 

 

Dlatego bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że Andrzej Sikorowski dał się namówić na napisanie książki (co wobec jego oceny celebrytów-piszących-ostatnio-namiętnie-autobiografie zakrawa na sporą sensację). Okazało się, że wiadomość dotarła do mnie tuż przed premierą, więc czym prędzej pobiegłam do księgarni i … dwa dni później byłam już po lekturze.

Całość to frapująca podróż przez historię polskiej muzyki rozrywkowej (kiedy dowiedziałam się, że mój idol Andrzej Sikorowski za swojego idola uważał innego mojego ulubieńca, Wojciecha Młynarskiego, uśmiech długo nie schodził mi z ust), poezji śpiewanej i przez dzieje krakowskiej bohemy ostatnich 50 lat.

Przetykana tekstami piosenek książka pełna jest anegdotek (ot, choćby o chomiku, którego córka Maja, w najlepszej wierze, chciała nazwać „Jan Paweł II”, jako że to imię słyszała wówczas na każdym kroku) i… wyznań. Tych miłosnych – do Krakowa (głównie) i tych światopoglądowych (świetne wspomnienie o ateiście, który cudem, nomen omen, wymigał się od prowadzenia… rekolekcji). I wspomnień o kulisach pracy twórczej: zastępstwie, które przyniosło Andrzejowi Sikorowskiemu nie tylko zmianę kierunku artystycznego, ale i żonę; o tournées, które czasem miały przynieść wielkie pieniądze, a zaowocowały „tylko” wieloletnimi przyjaźniami czy o tekstach wiecznie błędnie przypisywanych innym autorom.

 

 

Nie byłabym sobą, gdybym nie wyłapywała smaczków, które arcykrakowskiego tekściarza wiążą z Warszawą. Nie chcę psuć Ci niespodzianki, więc powiem tylko, że pewne związki Andrzej Sikorowski ma z… Cytadelą, dobrze pamięta ulicę Długą i był po drugiej stronie ulicy, kiedy w samym centrum Warszawy wydarzyło się coś wstrząsającego. Zachęcam Cię gorąco do samodzielnego sprawdzenia tej fantastycznej książki na jesień!

 

Andrzej Sikorowski: W moim znaku Waga. Śpiewanie o sobie, Wydawnictwo Literackie, 2019

 

 

 

Viola Grzelka: Mamucie Przysmaki. Przepisy na jesień, zimę i przedwiośnie

 

I ostatnia pozycja, również z kategorii „krakowskie”. Dlaczego? Autorką, Violę Grzelkę poznałam kilka lat temu na Zlocie Latającej Szkoły Agaty Dutkowskiej, w Krakowie właśnie. Spotkały się na nim energiczne dziewczyny z całej Polski (chyba ze trzy setki) – najpierw na warsztatach, potem na gali w Muzeum Manggha.

 

 

Rudowłosa Viola (z Krakowa) reprezentowała dziedzinę, z którą nie miałam nic wspólnego czyli kulinaria. Prowadziła bloga „Mamucie przysmaki”. Ponieważ jej pasja była zaraźliwa, co pewien czas, z czystej ciekawości, wchodziłam tam, ot choćby po to, żeby zachwycić się pięknymi, iście malarskimi stylizacjami. W końcu uległam. Ale, żeby za bardzo się nie zmuszać, zaczęłam od moich ukochanych dań czyli słodkości.

Na pierwszy ogień poszły jagodzianki, które zrobiłam na swoje imieniny czyli na 26 lipca. Wprawdzie wizualnie nie porywały (jeśli chcesz, zobaczysz je tutaj), ale smakowo były całkiem całkiem. To zachęciło mnie do dalszych eksperymentów, choć długo – wyłącznie ciastkarskich. Którejś zimy był nawet taki okres, kiedy regularnie, raz w tygodniu piekłam ciasto – wyłącznie z przepisów Violi.

 

 

Dlatego z dużą radością polecam Ci książkę „Mamucie przysmaki. Przepisy na jesień, zimę i przedwiośnie”, w których Viola Grzelka zebrała nie tylko receptury, ale też opatrzyła je osobistymi historiami, przetykanymi własnoręcznie malowanymi obrazami. Są też praktyczne akcenty w postaci piktogramów, z których szybko dowiemy się m.in. jakiej brytfanki będzie nam potrzeba. A i okładka – spójrz sam – jak najbardziej kwalifikuje tę pozycję do miana „książki na jesień”

Ciekawą propozycją, z której na pewno skorzystam, jest „instrukcja obsługi świąt”, nie omieszkam też zainspirować się listą odwiedzanych przez autorkę lokali, nie tylko w Krakowie, ale też Warszawie, Trójmieście czy… Florencji.

Męczy mnie tylko jedno: książka jest tak pięknie wydana, że drżę na myśl, że mam jej używać w kuchni, gdzie na pewno mi coś chlapnie, rozmaże się i ubrudzi?.

 

Viola Grzelka: Mamucie Przysmaki. Przepisy na jesień, zimę i przedwiośnie, Kraków 2019

 

Wystarczy – choć czyta się je szybko, na dziś taka porcja to aż nadto (w końcu publikuję na początku tygodnia, nie powinnam Cię odrywać od pracy). Jeśli chcesz mi polecić Twoje jesienne odkrycia czytelnicze, napisz do mnie na Facebooku albo Instagramie.

A o innej, arcywarszawskiej książce wydanej niedawno przez WAB przeczytasz tutaj. To wyborne uzupełnienie kategorii „książka na jesień”.