Autor - Hanna Dzielińska
Niech lepiej dziewczyna nie cierpi: niech nie Anną/ lecz Hanką zostanie!
Będzie jak dzień słoneczny przy zamglony, jak przy/ wieczornym mroku – świtanie;
będzie jak dźwięk miedziany, rozgłośny, przy gnijącym/ łkaniu spiżowym:
będzie świetna, twarda, niepamiętna, zaborcza….
ostry duch – w ciele jasnoróżowym.
Kto tamtą skrzywdził, niech do tej na najszybszym/ Rumaku pospieszy.
Bo Anna się wprawdzie po nim na śmierć zapłacze/ Lecz Hanka go najprędzej pocieszy.
To fragment wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny ze zbioru „Portrety imion”. Nie powiem, z racji imienia, mój ulubiony. Kiedy zostałam przewodnikiem, prędko wytyczyłam trasy spacerowe śladami swoich imienniczek i na taką eskapadę Cię zapraszam.
Hanka Kowalska pojawiła się w Warszawie… tuż po królu Zygmuncie. Zaraz zaraz, o co chodzi? Urodziła się dzień po tym, jak figura monarchy po wojennych przygodach wróciła na kolumnę na placu Zamkowym?. I dzień po tym, jak wschód z zachodem stolicy połączyła trasa W-Z. Był 23 lipca 1949 roku.
Z taką datą przyszłość była właściwie przesądzona, a wybór ścieżki kariery – oczywisty. Zmarła 11 sierpnia 2019 Hanka przez kilka dobrych dekad była jedną z najlepszych i najbardziej aktywnych ambasadorek Warszawy. Każdego dnia przemierzała miasto z kolejnymi grupami turystów, którzy przyjechali tu – początkowo trochę z ciekawości, czasem z poczucia obowiązku, a kiedy wyjeżdżali – zaopatrzeni w dziesiątki anegdotek nie mieli wątpliwości, że to najbardziej fascynujące miasto w Polsce.
Choć wielu jej rówieśników po pewnym czasie przenosiło się na mniej wymagające kondycyjnie stanowiska, Hanka nie dawała sobie taryfy ulgowej. Być może – podobnie jak autorka tekstu – czerpała energię od oprowadzanych grup. Spotykałam ją wszędzie tam, gdzie jako przewodnicy bywamy najczęściej: o pełnej godzinie na zmianie warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza, na południowym tarasie Pałacu Na Wyspie czy zatłoczonym placu Zamkowym (wtedy nie wiedziałam, że z królem Zygmuntem miała swego rodzaju sojusz?). I oczywiście na ruchomych schodach trasy W-Z, które w 1949 roku stały się jedną z największych atrakcji (Stare Miasto dopiero podnoszono z gruzów).
Oprócz pracy terenowej zajmowała się też organizacją wydarzeń przewodnickich, działała w Towarzystwie Przyjaciół Warszawy i Warszawskim Oddziale Przewodników PTTK. Nie wahała się przed obejmowaniem wysokich, odpowiedzialnych funkcji, udziałem w zażartych dyskusjach i wygłaszaniem niepopularnych opinii. Choć o jej ciętym języku wspomina wielu, którzy ją znali, wszyscy są zgodni: to Hanka Kowalska stała za integracją środowiska. Organizowała przewodnickie Opłatki, pielgrzymki do na Jasną Górę, udzielała się przy Parafiadach.
Kiedy poprosiłam starszych kolegów o zdjęcia i wspomnienia, okazało się, że nie ma zdjęcia, kiedy Hanka nie śmiałaby radośnie. „Lubiła się bawić” – to zdanie często padało w odpowiedzi na pytanie, jak widzieli ją ci, z którymi była w najlepszej komitywie. Jedno ze zdjęć przedstawia Ją zresztą – razem z innym legendarnym przewodnikiem, Mieczysławem Janiszewskim – w historycznym stroju, na chwilę przed przyjęciem turystów na imprezie „Łazienki w blasku świec”. O tak, to jedna z imprez, które również dla mojego pokolenia przewodników były największą frajdą – kto by nie chciał wcielić się w damę z okresu stanisławowskiego…
Wchodzących do zawodu przewodników odpytywała, zasiadając (ech, to takie stateczne, nie-hankowe słowo) w Komisji Egzaminacyjnej przy Urzędzie Marszałkowskim. Możesz mi wierzyć: jeśli ktoś nie był wystarczająco dobry, na pewno nie pozwoliłaby mu oprowadzać!
Msza pogrzebowa odbyła się w miejscu, do którego w sezonie Hanka wracała czasem kilka razy dziennie. Mowa o staromiejskiej katedrze pw. Męczeństwa Św. Jana Chrzciciela, której sekrety (a było ich niemało) zdradzała kolejnym turystom.
Grobowiec książąt mazowieckich, kaplica Baryczków (jedyna ocalała z pożogi wojennej), potężny pomnik marszałka Sejmu Wielkiego Stanisława Małachowskiego, groby pochowanych w kryptach Henryka Sienkiewicza, Ignacego Jana Paderewskiego, Gabriela Narutowicza, wreszcie urna z prochami Stanisława Augusta Poniatowskiego – to świadkowie jej wciągających, przewodnickich opowieści. Jeśli nie udało Ci się jej posłuchać – masz czego żałować, ja miałam to szczęście, że nasze drogi czasem się krzyżowały i była dla mnie jednym z najjaśniejszych punktów przewodnickiego świata.
Widać w niebiosach ostatnio Warszawa nie miała ostatnio dobrego promotora. Hanka Kowalska opowie o niej najlepiej.
PS. Za pomoc przy powstaniu tej części tekstu dziękuję Mieciowi Janiszewskiemu i wszystkim, którzy podzielili się ze mną zdjęciami.
Hanka Kowalska spoczywa na Powązkach Wojskowych w kwaterze B19, rząd 4, grób 22.
Miłość Ci wszystko wybaczy – słowa wyśpiewanego przez Hankę Ordonównę przeboju śmiało można uznać za jej życiowe motto. Wrodzony czar Marii Pietrusińskiej, jak faktycznie nazywała się gwiazda, przyciągał jak magnes zarówno Polaków, jak i cudzoziemców. Głośny był jej romans z kosmopolitycznym konferansjerem Fryderykiem Jarossym, lubiącym powtarzać: kobieta jest jak kołnierzyk, dopiero gdy ma się ją na szyi, widać, jaki to numer. Choć ich związek trwał ledwie kilkanaście miesięcy, Hanecka – jak ją nazywał – zawsze mogła liczyć na jego wsparcie.
Ostatecznie związała się z przystojnym pracownikiem Ministerstwa Sprawa Zagranicznych Michałem hrabią Tyszkiewiczem, który napisał dla niej „Uliczkę w Barcelonie”. Ślub w kościele Św. Krzyża arystokratyczna rodzina ostentacyjnie zbojkotowała, a w podwileńskiej posiadłości młodą parę witała tylko służba. Ale sielanka nie trwała długo: żadna ze stron nie chciała pójść na kompromis w sprawach zawodowych i niedługo po ślubie Ordonka wyjechała do Krakowa.
Życio/rysy
Tam wdała się w romans ze starszym o 20 lat Juliuszem Osterwą. Mimo dużej różnicy wieku zagrali w sztuce „Eros i Psyche”, na którą co ciekawsze krakowianki przynosiły lornetki by sprawdzić, czy pocałunek na scenie jest prawdziwy. Wściekły mąż przyjechał po Ordonkę, a ona wróciła do domu.
Podczas okupacji „pieśniarka Warszawy” trafiła na Pawiak, a potem dzięki interwencji męża, z litewskim paszportem opuściła kraj. Ostatecznie jako kierownik sierocińca trafiła do Uzbekistanu, gdzie po latach rozłąki spotkała się z mężem. Przed śmiercią na gruźlicę połączył ją jeszcze płomienny romans z pierwszym oficerem HMS Batory, Janem Strzęboszem. Mąż zachował w tej sprawie… dyplomatyczne milczenie.
Kolejna z naszych bohaterek dostała na chrzcie imiona… Anna Weronika. Widać jednak energia przybranego imienia była tak przemożna, że już w dzieciństwie spędzonym w Konowce (dziś Ukraina) a potem w Łomży wszyscy znali ją jako Hankę. Pytanie o rodzinne priorytety dobrze ilustruje opowieść o tym, jak ojciec (dyrektor banku), pytany, czemu się nie buduje, mrugał szelmowsko i z uśmiechem odpowiadał, wskazując na dwie córki: to są moje kamienice. Była to aluzja do dużych sum, jakie pochłaniała nauka francuskiego i angielskiego dziewczynek od trzeciego roku życia, a także lekcje gry na instrumentach.
Kiedy przyszła pora na sprawdzenie swoich umiejętności w praktyce (Hanka Bielicka była już wówczas absolwentką romanistyki), przyszła aktorka wspominała: Hitler mnie załatwił. Wybuchła wojna i zamiast do Paryża, absolwentka UW i PWST udała się do Wilna. Zanim tak się stało, usłyszała jeszcze druzgoczącą recenzję swoich umiejętności dramatycznych od profesora Aleksandra Zelwerowicza. Tragiczny monolog recytowany przez Hankę Bielicką skwitował on słowami: Zabierzcie tego krokodyla ze sceny, bo umrę ze śmiechu!. I na dokładkę: gdyby przyszło pani do głowy grać Ofelię, to radzę już w pierwszym akcie iść do zakonu, bo inaczej widzowie skonają ze śmiechu. Takiej recenzji nie można było nie usłuchać.
Po wyjeździe do Wilna, w 1940 roku Hanka Bielicka, która utyskiwała w wywiadach, że jej życie romantyczne było „pod zdechłym Azorkiem” wzięła ślub z kolegą ze studiów, największym ówczesnym amantem filmowym Jerzym Duszyńskim. Jak wspominała później, był to ostatni ślub kościelny w Wilnie (1.07.1940). Tu losy Hanek splotły się dziwnym trafem: weselne śniadanie urządziła państwu młodym… Ordonka.
Po wojnie Hanka Bielicka stała się niekwestionowaną gwiazdą estrady: przez 25 lat występowała w niezwykle popularnym „Podwieczorku przy mikrofonie”, gdzie wcieliła się w rolę Dziuni Pietrusińskiej komentującej rzeczywistość sąsiedzką i ogólnospołeczną z pozycji „paniusi miejsko-wiejskiej z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni” (to słowa autora). Związana z warszawskim teatrem Syrena aktorka była właścicielką „najpiękniejszej chrypki świata”, kobietą z nieprawdopodobną werwą i temperamentem. Jej znakiem rozpoznawczym był starannie dobrany do sytuacji i kreacji kapelusz: biografowie utrzymują, że bez niego pokazywała się tylko w trzech miejscach: w domu, garderobie teatralnej i szpitalu. Kochała życie, uwielbiała przekazywać ludziom uśmiech i pozytywną energię, którą – zdarzało się, na tournée w USA – widzowie dosłownie łapali ze sceny.
Kiedy pracowałam w Radiu Plus (a było to w czasach sprzed zapętlania na noc muzycznych play list), całkiem poważnie zastanawiano się nad zatrudnieniem Hanki Bielickiej w roli… nocnej dziennikarki: na żywo potrafiła mówić wiele godzin… Na 88. urodziny jeden z satyryków na prośbę aktorki napisał następującą rymowankę: Tu w tym miejscu miała spocząć Hanka Bielicka – sługa Boży, ale nie daje się położyć. Na kilka dni przed śmiercią, podczas ostatniego występu w telewizji zapowiedziała występ: Dzisiejszy wieczór będzie pod nazwą: Bawcie się dzieci, nim babcia odleci. Na pogrzebie nie zabrakło wieńców w kształcie… nieodłącznego kapelusza.
Ostatnia opowieść jest już całkiem współczesna. Urodziny jej bohaterki (obecnie znanej jako Hanka Warszawianka) nieprzypadkowo chyba zbiegły się powstaniem warszawskiego Muzeum Karykatury: uśmiech towarzyszy mi na każdym kroku. Po burzliwym i naznaczonym początkami (niediagnozowanego wówczas) ADHD dzieciństwie – z rocznym wyprzedzeniem – poszłam do zerówki. Wrodzony pośpiech został jednak ukarany: odpowiedź „sowa” na pytanie „co tu jest napisane” skończyła się wielką burą: chodziło o literkę „S”. Pałka. Trudno. Tak już zostało – rozsadzająca mnie energia sprawiła, że liceum wybrałam już bardziej świadomie.
Zajęcia w związanej ze środowiskiem KOR-u szkole na Bednarskiej (gdzie w XIX wieku mieściły się łaźnie, a w PRL… Wojewódzki Ośrodek Kształcenia Ideologicznego, przez złośliwych zwany „Kuźnią Młotów”) trwały od rana do wieczora, a oprócz nauki tak banalnych przedmiotów jak historia sztuki czy filozofia można było dokonać tak wiekopomnego odkrycia, jak to, że… co wtorek w stołówce daniem głównym jest boczniak panierowany!
Po tak alternatywnych czterech latach studia również nie mogły być monotonne: dziennikarstwo i filologia włoska pozwoliły mi na szybkie wejście do takich redakcji, jak Polska Agencja Prasowa czy tworzące się wówczas TVN24. Nadmiar energii i optymizmu można było rozładować, pełniąc funkcję kierownika produkcji w TVN, gdzie zostałam… Panią od Marzeń (w pewnym mało ambitnym, acz efektownym programie rozrywkowym).
Tak niezwykłe stanowisko zaowocowało wyjazdem na zjazd kowbojów w Teksasie, lotem Bellem nad Wielkim Kanionem, wizytą w fabryce Harleya Davidsona (ponieważ produkowano tam „wnętrzności”, nazwanej Fabryką Śrubek i Nakrętek) i nurkowaniem w meksykańskich jaskiniach.
Ale czym jest Wielki Świat, kiedy na miejscu czeka fascynująca rodzinna Warszawa. Nowy etap to praca przewodnika miejskiego, rozpoczęta przed prawie trzynastoma laty. Nie przeszkadzała mi ona zajęciu się sprawami geopolitycznymi w redakcji Polsat News i prowadzeniu wywiadów z mniej lub bardziej przygotowanymi rozmówcami, ani włączeniu się w wyławianie z Wisły kamiennych i drewnianych fragmentów Pałacu Kazimierzowskiego, którego to odkrycia dokonała grupa zapaleńców pod wodzą archeologa z UW, dr. Huberta Kowalskiego.
W ramach rozwijania horyzontów odbyłam jeszcze studia na historii sztuki UW i rozpoczęłam akcję inwentaryzacji historycznych pracowni rzeźbiarskich znajdujących się na terenie Warszawy. Udany start w dwóch konkursach architektonicznych, organizacja 3-dniowej konferencji o placu Teatralnym, współtworzenie filmu o powstańcach z batalionu Krybar, stworzenie kilku kalendarzy historycznych na tematy różne różniste (od dziejów Mokotowa po wynalazki II RP) to kropla w porównaniu do liczby pomysłów, jakie mam na najbliższe miesiące. Zatem – do zobaczenia na łamach albo na spacerze.
Jeśli podczas lektury artykułu zacząłeś zastanawiać się nad miejscami, w których bywali Twoi imiennicy, mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Takie imieninowe spacery (o różnych imionach) organizuję na zamówienie, wystarczy, że się ze mną skontaktujesz. A jeśli niebawem imieniny ma Twój szef, zajrzyj tutaj BIZNES, może się zainspirujesz.
Kontakt